narodowiec9
Administrator
Dołączył: 29 Lut 2008 Posty: 630
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Malopolska
|
Wysłany: Nie 14:03, 24 Lut 2013 Temat postu: PRZEDSIĘBIORSTWO HOLOKAUST |
|
|
Norman G. Finkelstein
„Mam wrażenie, że zamiast uczyć o holokauście, handluje się nim."
Rabin Arnold Jacob Wolf, Uniwersytet Yale1
1 Michael Berenbaum, After Tragedy and Triumph, Cambridge, 1990, s. 45.
SPIS TREŚCI
Wstęp …………………………………………………..................… 4
ROZDZIAŁ l Zbijanie kapitału na holokauście ............................. 9
ROZDZIAŁ 2 Oszuści, handlarze i historia ..........................….. 23
ROZDZIAŁ 3 Wyłudzanie do kwadratu .................................... 42
Konkluzja .........................................................................….. 72
Posłowie do wydania polskiego ................................................ 77
Goldhagen dla początkujących, czyli Sąsiedzi J. T. Grossa ........ 86
PODZIĘKOWANIA
Pomysł napisania tej książki zawdzięczam Colin Robinson z wydawnictwa Verso. Roane Carey nadała moim rozważaniom kształt spójnego tekstu. Na każdym etapie powstawania tej książki pomocą służyli mi Noam Chomsky i Shifra Stern. Manuskrypt zrecenzowały Jennifer Loewenstein i Eva Schweitzer. Osobistej pomocy i wsparcia nie szczędził Rudolph Baldeo. Jestem im wszystkim bardzo wdzięczny. Strony te poświęcam pamięci moich rodziców. Dedykuję je przeto moim braciom, Richardowi i Henry'emu oraz mojemu bratankowi Davidowi.
Norman G. Finkelstein
WSTĘP
Międzynarodowy debiut książki Przedsiębiorstwo holokaust (The Holocaust Industry), w czerwcu 2000 r., wywołał fale reakcji. W wielu krajach, od Brazylii, Belgii i Holandii po Austrię, Niemcy i Szwajcarię, moja książka sprowokowała szerokie debaty i znalazła się na czołówkach list bestsellerów. Wszystkie główne brytyjskie dzienniki i czasopisma poświęciły jej co najmniej całostronicowe recenzje, a francuski „Le Monde" zamieścił na jej temat komentarz redakcyjny i zajmujące dwie strony omówienia. Poświecono jej też już mnóstwo audycji radiowych i programów telewizyjnych oraz kilka pełnometrażowych filmów dokumentalnych. Największe natężenie miały reakcje w Niemczech. W towarzyszącej wydaniu niemieckiego przekładu książki konferencji prasowej udział wzięło prawie dwustu dziennikarzy, a ponad tysiąc osób (dla prawie pięciuset dodatkowych nie było już miejsca na sali) uczestniczyło w zorganizowanej w Berlinie dyskusji ze mną. W ciągu kilku tygodni sprzedano w Niemczech 130 tyś. egzemplarzy książki, zaś po paru miesiącach opublikowano trzy zbiory opinii na jej temat.1 Latem 2001 r. przygotowywano jej tłumaczenia na 16 kolejnych języków. W przeciwieństwie do ogłuszającego hałasu w różnych innych miejscach świata, początkową reakcją w Stanach Zjednoczonych była ogłuszająca cisza. Czołowe amerykańskie media nabrały wody w usta.2
Stany Zjednoczone są bowiem główną siedzibą „przedsiębiorstwa holokaust". Toteż podejrzewam, że z podobną reakcją spotkałaby się w Szwajcarii publikacja opracowania dowodzącego, że czekolada powoduje raka. Gdy jednak nie dało się już dłużej ignorować międzynarodowych odgłosów, w kilku wybranych amerykańskich mediach pojawiły się histeryczne komentarze, które skutecznie pogrzebały książkę. Dwa z nich zasługują na bliższą uwagę. Dziennik „The New York Times" służy „przedsiębiorstwu holokaust" za główną tubę propagandową. I to on, przede wszystkim, wypromował takie postacie jak Jerzy Kosiński, Daniel Goldhagen czy Elie Wiesel.
Publikowane przez „The New York Times" artykuły na tematy związane z holokaustem ustępują, pod względem ilości, tylko codziennym prognozom pogody. Na przykład w roku 1999 na jego łamach ukazały się łącznie 273 takie artykuły. Dla porównania, materiałów dotyczących Afryki było 32.3 W cotygodniowym dodatku „The New York Times Book Review" zamieszczono 6 sierpnia 2000 r. recenzję mojej książki, zatytułowaną A Tale of Two Holocausts („Opowieść o dwóch holokaustach"). Napisał ją Omer Bartov, izraelski historyk wojskowości, który przeistoczył się w eksperta od holokaustu. Wyśmiewając moje spostrzeżenia o żerowaniu na holokauście, Bartov uznał niniejszą książkę za „nową wersję Protokołów mędrców Syjonu" i obrzucił ją stekiem inwektyw — „wstrętna", „dziwaczna", „paranoiczna", „odrażająca", „przerażająca", „obraźliwa", „niedojrzała", „samozwańcza", „arogancka", „głupia", „kołtuńska", „fanatyczna", itp.4 Po kilku miesiącach Bartov posunął się jeszcze dalej i — odwracając kota ogonem — zaczął się wypowiadać przeciwko „wydłużającej się liście żerujących na holokauście". Za główny przykład podał Przedsiębiorstwo holokaust Normana Finkelsteina.5
Z kolei we wrześniu 2000 r., na łamach pisma „Commentary", jego czołowy redaktor Gabriel Schoenfeld opublikował miażdżący atak zatytułowany Holocaust Reparations — A Growing Scandal („Odszkodowania za holokaust — coraz większy skandal"). Odwołując się do spraw poruszonych w rozdziale III tej książki, Schoenfeld potępił żerujących na holokauście za „nieskrępowane uciekanie się do wszelkich metod, nawet niegodnych i niestosownych", „zasłanianie się retoryką świętej sprawy" oraz „podsycanie antysemityzmu".
I chociaż jego oskarżenia szły dokładnie w ślad za wysuniętymi w mojej książce, niemniej Schoenfeld oczernił ją i jej autora posługując się takimi inwektywami, jak „ekstremista", „szaleniec" czy „odszczepieniec".6 W podobnym tonie utrzymana była jego kolejna krytyka, zamieszczona również w „Commentary" w styczniu 2001. Natomiast w artykule napisanym dla „The Wall Street Journal" i opublikowanym 11 kwietnia 2001 r. (The New Holocaust Profiteers — „Nowi żerujący na holokauście"), Schoenfeld znów zaatakował „żerujących na holokauście" i doszedł do wniosku, że „jednego z najgroźniejszych zamachów na pamięć dokonują teraz nie negujący holokaust [...] lecz łowcy spadków z kręgów literackich i prawniczych".
I to oskarżenie jest dokładnym powtórzeniem tych, które wysuwam w Przedsiębiorstwie holokaust. Ale Schoenfeld łaskawie wrzucił mnie do jednego worka z negującymi holokaust, jako „oczywistego odszczepieńca". Za jednym zamachem opluć i przywłaszczyć sobie ustalenia jakiejś książki to nie byle jaki wyczyn. Toteż popisy Bartova i Schoenfelda przywodzą mi na myśl słowa mojej matki: „Nie przypadkiem to właśnie Żydzi wymyślili słowo «hucpa»". Z drugiej zaś strony, nie mogę ukrywać satysfakcji, że niezaprzeczalnie najwybitniejszy na świecie ekspert od hitlerowskiego holokaustu, Raul Hilberg, wielokrotnie udzielił publicznego poparcia zawartym w Przedsiębiorstwie holokaust kontrowersyjnym twierdzeniom.7 Doniosłość badawczych osiągnięć Hilberga i jego prawość wymagają pokory. Stąd może nie przypadkiem Żydzi wymyślili również słowo „mensch"— „człowiek".8
Książka ta jest zarówno anatomią „przedsiębiorstwa holokaust", jak też aktem jego oskarżenia. Na kolejnych stronach będę udowadniał, że „holokaust" jest ideologicznym wyobrażeniem hitlerowskiego holokaustu.9 I jak większość ideologii ma niewielki związek z rzeczywistością. Holokaust nie jest bowiem samoistnym zjawiskiem, lecz raczej wewnętrznie spójną konstrukcją. Jego główne dogmaty służą wspieraniu poważnych interesów politycznych i klasowych. W istocie, holokaust okazał się niezastąpionym orężem ideologicznym. Posługując się nim, jedna z największych militarnych potęg świata, która winna jest nagminnego łamania praw człowieka, odgrywa rolę „ofiary", podobnie jak odnosząca największe sukcesy grupa etniczna w Stanach Zjednoczonych.
Z tego, prawdziwego tylko pozornie, statusu „ofiar" wynikają poważne korzyści, a zwłaszcza niepodleganie krytyce, nawet tej uzasadnionej. Wypada tu dodać, że ci, których ów immunitet chroni, sami nie ustrzegli się przed moralnym zepsuciem, tak typowym w tego rodzaju biegu wydarzeń. Z tego punktu widzenia to nie przypadek, że Elie Wiesel występuje w charakterze oficjalnego rzecznika holokaustu. Oczywiście, nie osiągnął on tej pozycji dzięki swej działalności humanitarnej czy talentom literackim.10 Wiesel odgrywa tę wiodącą rolę przede wszystkim dlatego, że precyzyjnie artykułuje dogmaty holokaustu, czym wspiera jego żywotne interesy.
Pierwszym bodźcem do napisania tej książki była głośna publikacja Petera Novicka The Holocaust in American Life, którą zrecenzowałem dla brytyjskiego czasopisma literackiego." Na tych stronach kontynuuję krytyczny dialog z Novickiem i stąd nie zabraknie tu wielu odniesień do jego książki. Stanowiący raczej zbiór prowokacyjnych spostrzeżeń niż konsekwentną krytykę, The Holocaust in American Life należy do typowo amerykańskiego nurtu literatury demaskatorskiej. Ale też jak większość demaskatorów, Novick koncentruje się tylko na najbardziej skandalicznych nadużyciach. Momentami zjadliwy i nowatorski, The Holocaust in American Life nie jest jednak krytyką radykalną. Podstawowe założenia nie zostały zakwestionowane.
Pozbawioną tak banałów, jak herezji, książkę tę zaliczyć należy do kontrowersyjnego skraju głównego nurtu. I jak można było oczekiwać, doczekała się ona wielu, choć bardzo rozmaitych, wzmianek w amerykańskich mediach. Główną kategorią analityczną u Novicka jest „pamięć". Wyjątkowo modna ostatnio w zaskorupiałych kręgach akademickich, „pamięć" stalą się bodaj najbardziej zubożałym pojęciem, o jakim rozprawia się w tych kręgach. Czyniąc obowiązkowy ukłon w stronę Maurice'a Halbwachsa, Novick stara się pokazać, jak „współczesne problemy" kształtują „pamięć o holokauście". Dawno, dawno temu kontestujący intelektualiści posługiwali się mocnymi kategoriami politycznymi w rodzaju „władza" czy „interesy" z jednej strony, a „ideologia" z drugiej.
Dziś' wszystko co pozostało to łagodny, odpolityczniony język „troski" i „pamięci". Ale mimo to, dzięki przytaczanym przez Novicka dowodom, widzimy, że pamięć o holokauście jest zwartą konstrukcją ideologiczną, rządzącą się nienaruszalnymi prawami. Chociaż, według Novicka, pamięć o holokauście ma charakter wybiórczy, to jednak jest ona „przeważnie" arbitralna. Novick twierdzi, że wybór nie jest dokonywany w oparciu o „rachunek zysków i strat", lecz raczej „bez zbytniego zastanawiania się nad... konsekwencjami".12 Dowody sugerują coś wręcz przeciwnego.
Moje początkowe zainteresowanie hitlerowskim holokaustem miało podłoże osobiste. Moi rodzice przeszli przez warszawskie getto i obozy koncentracyjne. Oprócz nich, wszyscy członkowie obu rodzin zostali zamordowani przez hitlerowców. Moje najwcześniejsze wspomnienia, że tak to nazwę, o hitlerowskim holokauście to — gdy wracałem do domu ze szkoły — obraz matki wpatrzonej w telewizyjną relację procesu Adolfa Eichmanna (1961).
Ale choć rodzice zostali uwolnieni z obozów zaledwie szesnaście lat przed tym procesem, jakaś bezkresna otchłań zawsze, przynajmniej w mojej świadomości, oddzielała ich, takich jakich ich znałem, od tamtego czasu. Fotografie rodziny mojej matki wisiały na ścianie w salonie. (Z rodziny mojego ojca nikt nie przeżył wojny.) Nigdy jakoś nie mogłem pojąć mojego pokrewieństwa z nimi, a tym bardziej wyobrazić sobie tego, co się stało. To były dla mnie siostry mojej matki, jej bracia i rodzice, a nie moje ciotki, wujowie czy dziadkowie.
Pamiętam, jak w dzieciństwie czytałem The Wall Johna Herseya i Mila 18 Leona Urisa, fabularne opowieści z warszawskiego getta. (Wciąż pamiętam, że matka tak się zaczytała w The Wall, iż nie zdążyła wysiąść na jej przystanku metra w drodze do pracy.) Choć bardzo się starałem, to jakoś nigdy, nawet przez chwilę, nie zdołałem wyobrazić sobie moich rodziców, takich zwyczajnych, w tamtej przeszłości. I szczerze mówiąc, do tej pory nie potrafię. O wiele istotniejsze jest jednak to, że z wyjątkiem tych wspomnień nie pamiętam, by hitlerowski holokaust kiedykolwiek zakłócał moje dzieciństwo. Działo się tak głównie dlatego, że nikogo, poza moją rodziną, najwyraźniej nie obchodziło to, co się stało. W kręgu moich przyjaciół z dzieciństwa dużo się czytało i zażarcie dyskutowało o wydarzeniach dnia. I naprawdę nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek z moich przyjaciół lub ich rodziców zadał choćby jedno pytanie o przejścia mojej matki i ojca. To nie było pełne szacunku milczenie. To była zwykła obojętność.
W tym świetle — czyż nie należy sceptycznie odnosić się do potoków boleści, wylewanych w późniejszych dekadach, już po zainstalowaniu się „przedsiębiorstwa holokaust" na dobre? Czasem myślę, że amerykańscy Żydzi byli gorsi „odkrywając" holokaust niż zapominając o nim. To prawda, moi rodzice rozpamiętywali w samotności; ich cierpienia nie zostały publicznie zatwierdzone. Ale czy nie było to lepsze niż obecna, beznadziejnie głupia eksploatacja żydowskiego męczeństwa?
Zanim jeszcze hitlerowskie ludobójstwo stało się holokaustem, opublikowano na ten temat zaledwie kilka prac naukowych, jak Raula Hilberga The Destruction of the European Jews, oraz wspomnień, jak Viktora Frankla Man's Search for Meaning czy Elli Lingens-Reiner Prisoners of Fear. Ale ten niewielki zbiór wartościowych pozycji jest lepszy niż rzędy śmiecia wypełniającego teraz biblioteki i księgarnie. Moi rodzice, choć aż do śmierci codziennie od nowa przeżywali tamtą przeszłość, pod koniec życia zupełnie stracili zainteresowanie publicznym spektaklem pod tytułem „Holokaust".
Jednym z najlepszych przyjaciół ojca był jego współwięzień z Auschwitz, nieprzejednany, jak mogłoby się wydawać, lewicowy idealista, który dla zasady odmówił po wojnie przyjęcia odszkodowania od Niemiec. Został w końcu dyrektorem izraelskiego muzeum holokaustu Yad Vashem. Mój ojciec, choć niechętnie i z nieukrywanym rozczarowaniem, przyznał jednak ostatecznie, że nawet ten człowiek sprzedał się „przedsiębiorstwu holokaust", przefarbowując swoje przekonania w zamian za władzę i korzyści.
Wraz z przybieraniem coraz bardziej absurdalnych form przez hołdy dla holokaustu, moja matka lubiła cytować, z oczywistą ironią, słowa Henry'ego Forda: „Historia to banialuki". Opowieści „ocalałych z holokaustu" — obowiązkowo więźniów obozów koncentracyjnych i bohaterów ruchu oporu — stanowiły szczególne źródło ironicznych żartów w naszym domu. Już dawno temu John Stuart Mill odkrył, że prawdy, które nie podlegają ustawicznemu kwestionowaniu, w końcu „przestają być prawdą, gdy sieje wyolbrzymi do rozmiarów kłamstwa". Moi rodzice często zastanawiali się, dlaczego tak się oburzam na fałszowanie i eksploatowanie hitlerowskiego ludobójstwa. Najoczywistszą tego przyczyną jest dla mnie fakt, że holokaust wykorzystano dla usprawiedliwiania zbrodniczej polityki Izraela i okazywanego jej przez Stany Zjednoczone poparcia. Mam też osobisty powód. Zależy mi bowiem na pamięci o prześladowaniach mojej rodziny.
A obecna kampania „przedsiębiorstwa holokaust", obliczona na wyłudzenie pieniędzy od Europy w imieniu „potrzebujących ofiar holokaustu", sprowadziła moralny wymiar ich męczeństwa do rozmiarów kasyna w Monte Carlo. Poza tym jestem również przekonany, że trzeba walczyć o prawdę historyczną i chronić ją. Na końcowych stronicach tej książki stwierdzę więc, że studiując hitlerowski holokaust możemy się wiele nauczyć nie tylko o „Niemcach" lub „gojach", ale także o nas samych. Jednak żeby to osiągnąć, należy zredukować jego wymiar fizyczny na rzecz wymiaru moralnego. Zbyt wiele środków publicznych i prywatnych zainwestowanych zostało w upamiętnianie hitlerowskiego holokaustu. Rezultat jest przeważnie bezwartościowy, bo nie stanowi hołdu wobec żydowskich cierpień, lecz jest jedynie wywyższaniem Żydów.
Już dawno powinniśmy otworzyć serca na cierpienia reszty ludzkości. Tego przede wszystkim uczyła mnie moja matka. Ani razu nie słyszałem, żeby powiedziała: „nie porównuj". Ona zawsze porównywała. Oczywiście, trzeba dokonywać rozróżnień historycznych. Ale dokonywanie rozróżnień moralnych między „naszym" a „ich" cierpieniem samo w sobie stanowi moralną trawestację. Jak humanistycznie zauważył Platon, „nie można porównywać dwojga nieszczęśliwych ludzi i mówić, że jeden jest szczęśliwszy od drugiego". Wobec cierpień amerykańskich Murzynów, Wietnamczyków i Palestyńczyków credo mojej matki brzmiało zawsze: Wszyscy jesteśmy ofiarami holokaustu.
Norman G. Finkelstein kwiecień 2000, Nowy Jork
Przypisy :
1 Ernst Piper (red.), Gibt es wirklich eine Holocaust-industrie?, Monachium 2001, Petra Steinberger (red.), Die Finkelstein-Debatte, Monachium 2001, Rolf Surmann (red.), Dos Finkelstein-Alibi, Kolonia 2001.
2 Zob. Christopher Hitchens, Dead Souls, „The Nation", 18-25 września 2000.
3 Według indeksu Lexis-Nexis za rok 1999, ponad 25 proc. artykułów napisanych przez korespondenta „The New York Timesa" w Niemczech, Rogera Co-hena, dotyczyło tematów związanych z holokaustem. „Słuchając programów niemieckiego radia Deutsche Welle dowiaduję się o zupełnie innych Niemczech niż czytając «The New York Times»", kwaśno zauważył Raul Hilberg. („Berliner Zeitung", 4 września 2000). Warto przypomnieć, że ten sam „New York Times" niemal zupełnie ignorował w czasie wojny doniesienia o hitlerowskiej eksterminacji Żydów (zob. Deborah Lipstadt, Beyond Relief, Nowy Jork 1993).
4 Nawet autor Mein Kampf wypadł znacznie lepiej w książkowych recenzjach „The New York Times". Wprawdzie dziennik skrytykował Hitlera za antysemityzm, ale omawiając Mein Kampf nie szczędził pochwał temu „niezwykłemu człowiekowi" za „zjednoczenie Niemców, wykorzenienie komunizmu, szkolenie młodzieży, stworzenie spartańskiego państwa opartego na duchu patriotyzmu, ograniczanie władzy parlamentarnej, tak nie pasującej do niemieckiego charakteru, ochron? prawa własności prywatnej" (James W. Gerard, Hitler As Hę Etplains Himself, „The New York Times Book Review". 15 października 1933
5 Omer Bartov- Did Punch Cards F ud the Holocaust?, „Newsday", 25 marca 2001.
6 „Holocaust Reparations: Gabriel Schoenfeld and Critics" (styczeń 2001).
7 Zob. wywiady z Hilbergiem zebrane na stronie internetowej: [link widoczny dla zalogowanych] pod odsyłaczem „The Holocaust Industry".
8 Powyższa cześć Wstępu została napisana dla paperbackowej wersji tej książki, której wydanie w języku angielskim zaplanowano na wrzesień 2001 r. Dalsza cześć Wstępu pochodzi z pierwszego wydania książki, z czerwca 2000 r.
9 W książce tej termin „hitlerowski holokaust" odnosi się do wydarzeń historycznych, natomiast termin „holokaust" oznacza jego ideologiczne wyobrażenie.
10 Skandaliczne przykłady usprawiedliwiania Izraela przez E. Wiesela opisują w: Norman G. Finkelstein i Ruth Bettina Birn, A Nation on Trial: The Goldhagen Thesis and Historical Truth, Nowy Jork 1998, s. 91 przyp. 83, s. 96, przyp. 90. Inne wzmianki o Wieselu są równie negatywne. W swych nowych wspomnieniach And the Sea Is Never Full, Nowy Jork 1999, Wiesel przedstawia zupełnie nieprawdopodobne wyjaśnienie swego milczenia wobec cierpień Palestyńczyków: „Mimo silnych nacisków, odmówiłem zajęcia publicznie stanowiska w kwestii konfliktu izraelsko-arabskiego" (s. 125). Krytyk literacki Irving Howe, autor bardzo szczegółowego studium literatury holokaustu, rozprawił się z obszernym dorobkiem Wiesela w zaledwie jednym akapicie, zawierającym mdłą pochwałę, że „Pierwsza książka Elie Wiesela Night napisana jest prosto i bez retorycznych zapędów." Krytyk literacki Alfred Kazin potwierdza, że „od czasu Nocy Wiesel nie napisał nic wartego przeczytania. Elie jest teraz wyłącznie aktorem. Sam określił się mianem zbolałego wykładowcy." (Irving Howe, Writing and the Holocaust, w: „New Republic", 27 października 1986; Alfred Kazin, A Lifetime Burning in Every Moment, Nowy Jork 1996, s. 179).
11 Nowy Jork 1999. Norman Finkelstein, Uses of the Holocaust, „London Review of Books", 6 stycznia 2000
12 Peter Novick, The Holocaust..., s. 3-6.
13 Raul Hilberg, The Destruction of the European Jews, Nowy Jork 1961; Viktor Frankl, Man's Search for Meaning, Nowy Jork 1959; Ella Lingens--Remer, Prisoners of Fear, Londyn 1948.
ROZDZIAŁ l
ZBIJANIE KAPITAŁU NA HOLOKAUŚCIE
Kilka lat temu doszło do pamiętnej dyskusji miedzy Gore Vidalem a Normanem Podhoretzem, wówczas redaktorem wydawanego przez American Jewish Committee pisma „Commentary". Vidal zarzucił Podhoretzowi, że nie zachowuje się jak Amerykanin.1 Dowodem na to miał być fakt, że Podhoretz przywiązywał znacznie mniejszą wagę do wojny secesyjnej— „najbardziej tragicznego wydarzenia, którego echa wciąż brzmią w naszym kraju" — niż do problemów żydowskich. Jednak to raczej Podhoretz okazał się bardziej amerykański niż jego oskarżyciel. W tym bowiem czasie centrum amerykańskiego życia kulturalnego stanowiła już nie „wojna miedzy stanami", lecz wojna „przeciwko Żydom".
Większość wykładowców akademickich może zaświadczyć, że znacznie więcej studentów potrafi umieścić hitlerowski holokaust we właściwym stuleciu i podać przybliżoną liczbę ofiar niż wykazać się taką wiedzą na temat wojny secesyjnej. De facto hitlerowski holokaust jest dziś bodaj jedynym historycznym wydarzeniem szeroko omawianym w czasie uniwersyteckich zajęć. Sondaże wykazują, że o wiele więcej Amerykanów potrafi zidentyfikować holokaust niż atak na Pearl Harbor czy zrzucenie bomb atomowych na Japonię. Do niedawna jednak hitlerowski holokaust prawie nie istniał w amerykańskim życiu. Miedzy końcem II wojny światowej a końcem lat sześćdziesiątych tematowi temu poświęcono ledwie kilka książek i filmów. I tylko na jednym uniwersytecie w całych Stanach Zjednoczonych prowadzono na ten temat wykłady.2
Publikując w 1963 r. swą książkę Eichmann in Jeruzalem, Hannah Arendt mogła przytoczyć zaledwie dwie prace naukowe w języku angielskim — Gerarda Reitlingera The Final Solution i Raula Hilberga The Destruction of the European Jews? Majstersztyk Hilberga dopiero co zdołał ujrzeć światło dzienne. Promotor Hilberga na Columbia University, niemiecko-żydowski teoretyk socjologii Franz Neumann, bardzo zniechęcał go do zajmowania się tym tematem („Kopiesz sobie grób") i żaden uniwersytet ani poważne wydawnictwo nie chciały nawet dotknąć rękopisu. Kiedy w końcu doszło do wydania The Destruction of the European Jews, książka ta doczekała się jedynie kilku, głównie zresztą krytycznych, recenzji.4 Hitlerowski holokaust nie interesował nie tylko Amerykanów, lecz także amerykańskich Żydów, w tym żydowskich intelektualistów.
Wyniki przeprowadzonych w 1957 r. przez socjologa Nathana Glazera badań wykazały, że hitlerowskie „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" (a także powstanie państwa Izrael) „miało bardzo nieznaczny wpływ na życie amerykańskich Żydów". W czasie zorganizowanego w 1961 r. przez „Commentary" sympozjum na temat „Młodzi intelektualiści a kwestia żydowska" tylko dwóch z trzydziestu jeden uczestników podkreślało znaczenie holokaustu. Podobnie, zorganizowana w 1961 r. przez pismo „Judaism" konferencja okrągłego stołu na temat „Afirmacji żydostwa", w której uczestniczyło dwudziestu jeden religijnych Żydów amerykańskich, prawie całkowicie zingorowała tę kwestię.5 Nie było też w Stanach Zjednoczonych pomników czy innych świadectw pamięci o hitlerowskim holokauście. Wręcz przeciwnie, czołowe organizacje żydowskie sprzeciwiały się temu. Dlaczego?
Typowe wyjaśnienie brzmi, że Żydzi mieli uraz na tle hitlerowskiego holokaustu i dlatego tłumili pamięć o nim. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, że tak faktycznie było. Oczywiście, niektórzy spośród ocalałych nie chcieli wtedy lub z tego samego powodu także później mówić o tym, co się stało. Lecz wielu innych bardzo chciało o tym mówić i robiło to przy każdej nadarzającej się okazji.6 Problem polegał na tym, że Amerykanie nie chcieli słuchać. Prawdziwym powodem ogólnego milczenia na temat hitlerowskiej zagłady była konformistyczna polityka przywódców amerykańskiego żydostwa i polityczny klimat w powojennej Ameryce. Zarówno bowiem w kwestiach polityki wewnętrznej jak zagranicznej żydowskie elity7 w Stanach Zjednoczonych ściśle dostosowywały się do oficjalnej amerykańskiej polityki. Realizowały w ten sposób tradycyjne cele asymilacji i zdobycia dostępu do władzy. Wraz z początkiem zimnej wojny główne organizacje żydowskie rzuciły się w wir walki.
Żydowskie elity w Ameryce „zapomniały" o hitlerowskim holokauście, ponieważ Niemcy — a od 1949 r. Niemcy Zachodnie — stały się kluczowym powojennym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w ich konfrontacji ze Związkiem Radzieckim. Grzebanie się w przeszłości niczemu więc nie służyło, a nawet komplikowało sprawy. Główne amerykańskie organizacje żydowskie szybko, choć z drobnymi zastrzeżeniami (rychło zarzuconymi), podpisały się pod wsparciem Stanów Zjednoczonych dla rozbrojonych i dopiero co zdenazyfikowanych Niemiec. Obawiając się, że „jakikolwiek zorganizowany sprzeciw amerykańskich Żydów wobec nowej polityki zagranicznej i strategicznego zbliżenia mógłby odizolować ich w oczach nieżydowskiej większości i zagrozić ich powojennym osiągnięciom na scenie wewnętrznej", American Jewish Committee (AJC) pierwszy zaczął wychwalać zalety nowego aliansu. Pro syjonistyczny World Jewish Congress (WJC) i jego amerykańska filia zrezygnowały ze sprzeciwów po podpisaniu z Niemcami na początku lat 1950. porozumień o odszkodowaniach.
Z kolei Anti-Defa-mation League (ADL) była pierwszą dużą organizacją żydowską, która wysłała, w 1954 r., swą oficjalną delegację do Niemiec. Organizacje te wspólnie współpracowały z władzami w Bonn na rzecz powstrzymania fali „antyniemieckich nastrojów" ws'ród Żydów.8 Z jeszcze jednego powodu „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" stanowiło tabu wśród żydowskich elit w Ameryce. Nie przestawała o nim bowiem mówić lewica żydowska, która sprzeciwiała się zimnowojennemu przymierzu z Niemcami przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Pamięć o hitlerowskim holokauście uznano więc za przejaw komunizowania. Obawiając się stereotypu lewicującego Żyda — w wyborach prezydenckich w 1948 r. żydowscy wyborcy stanowili jedną trzecią elektoratu postępowego kandydata Henry'ego Wallace'a— amerykańskie elity żydowskie nie zawahały się poświęcić współbraci na ołtarzu antykomunizmu.
AJC i ADL aktywnie też uczestniczyły w „polowaniu na czarownice" za czasów McCarthy'ego, dostarczając agencjom rządowym akta domniemanych żydowskich wywrotowców. AJC poparł karę śmierci dla Rosenbergów, a w swoim miesięczniku „Commentary" twierdził, że tak naprawdę nie byli oni Żydami. Główne organizacje żydowskie odmówiły współpracy z niemiecką antyfaszystowską partią socjaldemokratyczną, nie chciały bojkotować niemieckich towarów i nie uczestniczyły w publicznych protestach przeciwko przyjazdom do Stanów Zjednoczonych byłych nazistów, ponieważ obawiały się posądzeń o powiązania z polityczną lewicą, zarówno krajową, jak i zagraniczną. Żydowscy przywódcy nie wahali się natomiast oczerniać odwiedzających Stany Zjednoczone znanych niemieckich dysydentów, jak choćby protestanckiego pastora Martina Niemollera, który spędził osiem lat w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, a teraz ośmielał się sprzeciwiać antykomunistycznej krucjacie.
Aby podkreślić swój antykomunizm, przedstawiciele żydowskich elit wstępowali nawet do ekstremistycznych organizacji prawicowych, takich jak All-American Conference to Combat Communism, i wspierali je finansowo. Przymykali też oczy na przyjazdy do Stanów Zjednoczonych weteranów hitlerowskiego SS.9Aby wkraść się w łaski amerykańskich elit rządzących i odciąć od żydowskiej lewicy, organizacje żydowskie w Stanach Zjednoczonych odwoływały się do hitlerowskiego holokaustu tylko w jednym określonym celu — potępienia ZSRR. „Sowiecka (antyżydowska) polityka otwiera możliwości, których nie wolno lekceważyć przy realizacji pewnych aspektów krajowego programu AJC", radośnie stwierdza się w wewnętrznym dokumencie AJC, cytowanym przez Novicka. Oznaczało to, po prostu, zrównanie hitlerowskiego „ostatecznego rozwiązania" z rosyjskim antysemityzmem.
Stalin dokończy tego, czego nie zdołał Hitler — złowrogo prognozował „Commentary". — Zgładzi on ostatecznie Żydów w Europie Środkowej i Wschodniej. [...] Zbieżność z nazistowską polityką eksterminacji jest niemal całkowita. Główne amerykańskie organizacje żydowskie potępiły nawet sowiecką inwazję na Węgry w 1956 r. jako „pierwszy przystanek na drodze do rosyjskiego Auschwitz."10
Wszystko uległo zmianie wraz z arabsko-izraelską wojną w czerwcu 1967 r. Niemal wszyscy są zgodni, że to dopiero po tym konflikcie holokaust stał się trwałym elementem życia amerykańskiego żydostwa." Tradycyjna wykładnia tej transformacji objaśnia, że skrajna izolacja i stan ciągłego zagrożenia Izraela w czasie wojny sześciodniowej ożywiła wspomnienia o hitlerowskiej zagładzie. W istocie wersja ta błędnie przedstawia ówczesny układ sił na Bliskim Wschodzie oraz sposób ewolucji stosunków między żydowskimi elitami w Ameryce a Izraelem.
Tak jak po II wojnie światowej główne amerykańskie organizacje żydowskie obojętnie traktowały hitlerowski holokaust, by dopasować się do zimnowojennych priorytetów rządu Stanów Zjednoczonych, tak też szedł w parze z amerykańską polityką ich stosunek do Izraela. Już od samego początku żydowskie elity w Ameryce żywiły wobec państwa żydowskiego poważne obawy. Największa wynikała ze strachu przed zarzutem o „podwójną lojalność". Wraz z eskalacją zimnej wojny obawy te narastały.
Zresztą jeszcze przed powstaniem Izraela amerykańscy przywódcy żydowscy wyrażali zaniepokojenie, że jego pochodzące głównie z Europy Wschodniej lewicowe kierownictwo dołączy do obozu sowieckiego. I choć ostatecznie poparli kierowaną przez syjonistów kampanię na rzecz utworzenia niepodległego Izraela, to jednak dokładnie obserwowali i dostosowywali się do sygnałów płynących z Waszyngtonu. W rzeczywistość AJC popierał utworzenie Izraela głównie z obawy przed wybuchem antyżydowskich nastrojów w Ameryce, do czego mogłoby dojść, gdyby szybko nie załatwiono problemu żydowskich wysiedleńców w Europie.12
Wprawdzie wkrótce po swym powstaniu Izrael sprzymierzył się z Zachodem, jednak wielu Izraelczyków we władzach i poza nimi zachowało sympatię do Związku Radzieckiego. Toteż, jak można było tego oczekiwać, amerykańscy przywódcy żydowscy traktowali Izrael ze znacznym dystansem. Od czasu swego powstania w 1948 r. po wojnę sześciodniową w 1967 r. Izrael nie zajmował istotnej pozycji w amerykańskich planach strategicznych. Gdy żydowscy przywódcy w Palestynie przygotowywali deklarację niepodległości, prezydent Truman gderał o tym i owym, ważąc racje wewnętrzne (głosy żydowskiego elektoratu), którym przeciwstawiało się wyrażane przez Departament Stanu zaniepokojenie, że poparcie dla żydowskiego państwa doprowadzi do alienacji świata arabskiego. W celu zabezpieczenia amerykańskich interesów na Bliskim Wschodzie administracja prezydenta Eisenhowera starała się równoważyć poparcie dla Izraela i państw arabskich, faworyzując jednak Arabów.
Kryzys na tle Kanału Sueskiego w 1956 r., kiedy to Izrael w zmowie z Wielką Brytanią i Francją zaatakował nacjonalistycznego egipskiego przywódcę Ganiała Abdela Nassera, stanowił kulminację sporadycznych jak dotąd tarć między Izraelem a Stanami Zjednoczonymi na tle polityki zagranicznej. I chociaż wspaniałe zwycięstwo Izraela i opanowanie przezeń półwyspu Synaj zwróciło powszechną uwagę na jego potencjał strategiczny, to jednak Stany Zjednoczone nadal traktowały młode państwo jako jednego wielu regionalnych sprzymierzeńców. W konsekwencji prezydent Eisenhower zmusił Izrael do całkowitego i praktycznie bezwarunkowego wycofania się z Synaju. Podczas tamtego kryzysu amerykańscy przywódcy żydowscy bardzo krótko wspierali izraelskie zabiegi na rzecz zmuszenia Amerykanów do ustępstw i ostatecznie, jak wspomina Arthur Hertzberg, „woleli doradzić Izraelowi podporządkowanie się [Eisenhowerowi], niż sprzeciwiać się życzeniom przywódcy Stanów Zjednoczonych".13
Właściwie od początku swego istnienia Izrael praktycznie nie istniał w życiu amerykańskich Żydów, okazjonalnie tylko stając się adresatem akcji charytatywnych. De facto Izrael nie miał dla amerykańskich Żydów żadnego znaczenia. W pochodzącym z 1957 r. studium Nathan Glazer zauważa, że istnienie Izraela „ma wyjątkowo niewielki wpływ na życie amerykańskiego żydostwa".14 Liczba członków Zionist Organization of America spadła z kilkuset tysięcy w roku 1948 do kilkudziesięciu tysięcy w latach sześćdziesiątych.
Przed czerwcem 1967 r. tylko co dwudziesty amerykański Żyd wyrażał chęć odwiedzenia Izraela. W czasie kampanii prezydenckiej w 1956 r. już i tak znaczne poparcie Żydów dla starającego się o reelekcję Eisenhowera wzrosło jeszcze bardziej, choć działo się to tuż po zmuszeniu przezeń Izraela do upokarzającego wycofania się z Synaju. Na początku lat sześćdziesiątych Izrael zbierał nawet cięgi za porwanie Eichmanna od niektórych przedstawicieli żydowskich elit, jak np. byłego przewodniczącego AJC Josepha Proskauera i historyka z Harvardu Oscara Handlina, a także od należącego do Żydów „Washington Post". Erich Fromm uznał, że „porwanie Eichmanna jest aktem bezprawia, dokładnie takim samym [...] jakich dopuszczali się naziści".15 Amerykańscy intelektualiści żydowscy z różnych stron sceny politycznej okazali się wyjątkowo obojętni na losy Izraela.
Szczegółowe badania prowadzone w latach sześćdziesiątych w lewicowo-liberalnym środowisku nowojorskich intelektualistów żydowskich prawie nie wspominają o Izraelu.16 Tuż przed wybuchem wojny sześciodniowej AJC zorganizował sympozjum na temat „Żydowska tożsamość tu i teraz". Tylko trzy z trzydziestu jeden „naj-błyskotłiwszych umysłów żydowskiej społeczności" ledwie napomknęły o Izraelu, z czego dwa tylko po to, by udowodnić brak związku Izraela z tematem sympozjum.17 Czyż to nie ironia, że myśl, że Izrael [...] mógłby w jakikolwiek sposób oddziaływać na żydostwo w Ameryce [...] uważa się za złudny" (s. 115). bodaj jedynymi dwoma znanymi intelektualistami żydowskimi, którzy nawiązali kontakt z Izraelem przed wojną sześciodniową, byli Hannah Arendt i Noam Chomsky?18 I oto wybuchła wojna sześciodniowa.
Stany Zjednoczone, pod wrażeniem przytłaczającego pokazu izraelskiej siły, postanowiły zaliczyć Izrael do swych strategicznych nabytków. (Jeszcze przed wybuchem wojny Stany Zjednoczone ostrożnie dryfowały w stronę Izraela, w miarę jak w połowie lat sześćdziesiątych rządy Egiptu i Syrii coraz bardziej podążały drogą niezależności.) Do Izraela zaczęła napływać pomoc wojskowa i gospodarcza, przekształcając go w pełnomocnika amerykańskich interesów na Bliskim Wschodzie. Podporządkowanie się Izraela amerykańskiej władzy było nie lada gratką dla żydowskich elit w Stanach Zjednoczonych.
Syjonizm bowiem wyrósł na założeniu, że asymilacja to mrzonka i że Żydzi zawsze będą postrzegani jako potencjalnie nielojalni cudzoziemcy. Syjoniści dążyli do utworzenia żydowskiego państwa właśnie po to, by rozwiązać ten problem. Ale powstanie państwa Izrael jedynie go nasiliło, przynajmniej jeśli chodzi o żydowską diasporę, gdyż dostarczało pretekstu do oskarżeń o podwójną lojalność. Paradoksalnie, po wojnie sześciodniowej istnienie Izraela ułatwiało asymilacje w Stanach Zjednoczonych: Żydzi stali się teraz głównymi obrońcami Ameryki czy wręcz „zachodniej cywilizacji przed hordami arabskich degeneratów". Toteż, gdy przed 1967 r. Izrael przywoływał upiora podwójnej lojalności, teraz kojarzył się z superlojalnością. Bo przecież to nie Amerykanie, lecz Izraelczycy walczyli i ginęli w obronie amerykańskich interesów. I w przeciwieństwie do amerykańskich szeregowców w Wietnamie, żołnierze izraelscy nie byli upokarzani przez parweniuszy z Trzeciego Świata.19
Przeto żydowskie elity w Ameryce nagle odkryły Izrael. Po wojnie sześciodniowej można już było wychwalać militarne zaangażowanie Izraela, ponieważ jego broń skierowana była we właściwym kierunku — przeciwko wrogom Ameryki. Jego waleczność mogła nawet utorować drogę do przybytków władzy w Ameryce. Żydowskie elity miały dotąd do zaoferowania tylko kilka list z nazwiskami żydowskich wywrotowców, teraz zaś" mogły występować w roli naturalnego rzecznika najnowszego strategicznego nabytku Ameryki. Z drobnych graczy mogły więc przekształcić się w czołowych rozgrywających w zimnowojennym spektaklu.
Toteż Izrael stał się strategicznym nabytkiem nie tylko dla Stanów Zjednoczonych, lecz także dla amerykańskiego żydostwa.W pamiętniku wydanym tuż przed wojną sześciodniową Norman Podhoretz z ekscytacją wspomina swój udział w oficjalnym bankiecie w Białym Domu, „którego wszyscy uczestnicy nie posiadali się z dumy, że zostali zaproszeni".20 Chociaż Podhoretz był już wtedy redaktorem naczelnym czołowego pisma amerykańskich Żydów, miesięcznika „Commentary", jego pamiętnik zawiera tylko jedną przelotną aluzję dotyczącą Izraela. Bo cóż Izrael miał do zaoferowania ambitnemu amerykańskiemu Żydowi? Ale w późniejszym pamiętniku Podhoretz wspomina, że po wojnie sześciodniowej Izrael stał się „religią amerykańskich Żydów".21 Występując teraz w roli aktywnego orędownika Izraela, Podhoretz mógłby chwalić się już nie tylko zaproszeniem na bankiet w Białym Domu, lecz spotkaniami sam na sam z prezydentem dla omówienia „spraw wagi państwowej". Po wojnie sześciodniowej główne żydowskie organizacje w Ameryce ruszyły całą parą, by umocnić sojusz amerykańsko-izraelski.
W przypadku ADL działania te obejmowały zakrojoną na szeroką skalę inwigilację, prowadzoną we współpracy z wywiadem izraelskim i południowoafrykańskim.22 Niepomiernie wzrosła liczba publikowanych przez „The New York Times" artykułów na temat Izraela. Na przykład, w rocznych indeksach „The New York Times" za lata 1955 i 1965 odnośniki dotyczące Izraela zajmują po 60 calowych kolumn, natomiast w indeksie za rok 1975 już 260. „Gdy chcę sobie poprawić nastrój, zaczynam czytać o Izraelu w «The New York Times»", zauważył w 1973 r. Elie Wiesel.23 Na wzór Podhoretza wielu czołowych amerykańskich intelektualistów żydowskich po wojnie sześciodniowej również odnalazło nagle „religie". Jak zauważa Novick, seniorka literatury holokaustu Lucy Dawidowicz była swego czasu „nieprzejednanym krytykiem Izraela". Jej zdaniem, Izrael nie powinien żądać reparacji wojennych od Niemiec, uchylając się jednocześnie od odpowiedzialność za los wysiedlonych Palestyńczyków. „Moralność nie może być aż tak rozciągliwa", drwiła Dawidowicz w 1953 r. Ale niemal natychmiast po wojnie sześciodniowej Dawidowicz stała się „zagorzałą zwolenniczką Izraela" i uznała go za „powszechny wzorzec idealnego wizerunku Żyda we współczesnym świecie".24
Ulubioną postawą nawróconych po 1967 r. na syjonizm stało się zawoalowane przeciwstawianie ich własnego, aktywnego poparcia dla rzekomo oblężonego Izraela tchórzostwu amerykańskich Żydów podczas holokaustu. W ten sposób robili oni dokładnie to, co żydowskie elity w Ameryce robiły zawsze: maszerowali ramię w ramię z amerykańską władzą. Szczególnie biegłe w przybieraniu bohaterskich póz okazały się warstwy wykształcone. Weźmy, na przykład, znanego lewicowo-liberalnego krytyka społecznego Irvinga Howe. Wydawane przezeń pismo „Dissent" potępiło w 1956 r. „wspólny atak na Egipt" jako „niemoralny". I chociaż Izrael był wówczas zupełnie osamotniony, to i tak dostało mu się również za „kulturowy szowinizm", „niemal mesjanistyczne pojmowanie oczywistego przeznaczenia" i bycie „podłożem ekspansjonizmu".25
Natomiast po wojnie w roku 1973, gdy amerykańskie poparcie dla Izraela osiągnęło apogeum, Howe opublikował przepełniony „głębokim niepokojem" osobisty manifest w obronie osamotnionego Izraela. Świat gojów zalany jest antysemityzmem, biadał Howe w stylu parodii Woody'ego Allena. Nawet na Górnym Manhattanie, ubolewał, Izrael „wyszedł już z mody": każdy, z wyjątkiem Howe'a, zdawał się być zniewolony przez Mao, Fanona czy Guevarę.26 Oczywiście, byli też krytycy Izraela jako strategicznego nabytku Ameryki. Poza narastającą międzynarodową krytyką za odmowę negocjowania porozumienia z Arabami w oparciu o rezolucje ONZ i za agresywne wspieranie globalnych ambicji amerykańskich, Izrael miał też do czynienia z niezadowoleniem w samych Stanach Zjednoczonych.27
Tak zwani arabiści w amerykańskich kołach rządzących twierdzili, że zapewnianie Izraelowi wszystkich możliwych atutów przy jednoczesnym ignorowaniu elit arabskich szkodzi strategicznym interesom Stanów Zjednoczonych. Niektórzy uważali nawet, że podporządkowanie Izraela amerykańskiej władzy i okupacja sąsiednich państw arabskich są niewłaściwe nie tylko ze względów zasadniczych, lecz szkodzą też jego własnym interesom. Prowadzi to bowiem do dalszej militaryzacji Izraela i jego alienacji od świata arabskiego. Ale dla nowych wśród amerykańskich Żydów „popleczników" Izraela tego rodzaju argumentacja stanowiła niemal herezję: niezależny Izrael współżyjący pokojowo z sąsiadami byłby bezwartościowy, a Izrael sprzymierzony z dążącymi do niezależności od Stanów Zjednoczonych segmentami świata arabskiego byłby wręcz katastrofą.
Wchodziła w grę tylko izraelska Sparta, uzależniona od amerykańskiej potęgi, gdyż tylko wówczas przywódcy amerykańskich Żydów mogli występować w roli rzecznika imperialnych ambicji Stanów Zjednoczonych. Noam Chomsky zaproponował, żeby tych „popleczników Izraela" nazywać raczej „zwolennikami moralnej degeneracji i ostatecznej zagłady Izraela."28 W celu obrony swego strategicznego nabytku żydowskie elity w Ameryce „przypomniały sobie" o holokauście.29 Jak już była mowa, powszechnie uważa się, że stało się tak dlatego, iż w czasie wojny sześciodniowej amerykańscy Żydzi przekonani byli o zagrażającym Izraelowi śmiertelnym niebezpieczeństwie i dlatego zaczęli się obawiać „ponownego holokaustu". Jednak takie wyjaśnienie nie wytrzymuje krytyki. Weźmy, na przykład, pierwszą wojnę arabsko-izraelską. W przeddzień uzyskania niepodległości w 1948 r., Żydzi w Palestynie stali wobec znacznie bardziej realnego zagrożenia. David Ben-Gurion głosił, że „700 tysięcy Żydów" musi „zmierzyć się z 27 milionami Arabów — jeden przeciwko czterdziestu".
Stany Zjednoczone przyłączyły się do embarga ONZ na dostawy broni dla regionu, czym umocniły wyraźną przewagę armii arabskich. Amerykańskim Żydom zajrzał w oczy strach przed kolejnym „ostatecznym rozwiązaniem". Ubolewając, że państwa arabskie „uzbrajają teraz następcę Hitlera — Muftiego, podczas gdy Stany Zjednoczone wprowadzają w życie embargo na dostawy broni", AJC przewidywał „zbiorowe samobójstwo i kompletną zagładę w Palestynie". Nawet sekretarz stanu George Marshall i Centralna Agencja Wywiadowcza otwarcie przepowiadali nieuchronną porażkę Żydów w przypadku wybuchu wojny.30 I chociaż, jak zauważył historyk Benny Morris, „silniejszy zwyciężył", to jednak nie była to dla Izraela łatwa wygrana.
W pierwszych miesiącach wojny na początku 1948 r., a szczególnie wraz z ogłoszeniem w maju niepodległości Izraela, jego szansę na przetrwanie dowódca izraelskiej armii Yigael Yadin szacował na „pół na pół". Izrael zapewne nie przetrwałby, gdyby nie potajemna transakcja zakupu broni od Czechosłowacji.31 Po roku walk Izrael stracił sześć tysięcy obywateli, czyli jeden procent swej ludności. Dlaczego więc wtedy, po wojnie w 1948 r., holokaust nie zajął w życiu amerykańskich Żydów centralnego miejsca? Izrael okazał się w 1967 r. znacznie mniej narażony na niebezpieczeństwo niż w czasie walki o niepodległość. Izraelscy i amerykańscy przywódcy z góry wiedzieli, że Izrael bez trudu zwycięży w wojnie z państwami arabskimi. Stało się to oczywiste, gdy w ciągu zaledwie kilku dni Izrael najechał na swych arabskich sąsiadów. Według Novicka, „podczas mobilizacji amerykańskich Żydów na rzecz Izraela tuż przed wojną, zadziwiająco mało było bezpośrednich odniesień do holokaustu".32
„Przedsiębiorstwo holokaust" narodziło się dopiero po druzgocącym pokazie militarnej przewagi Izraela i rozkwitło na gruncie niesłychanego izraelskiego tryumfalizmu.33 Takiego braku konsekwencji nie da się wyjaśnić obiegowymi interpretacjami. Powszechnie uważa się, że początkowe niepowodzenia Izraela i poniesione przezeń poważne straty podczas wojny z Arabami w październiku 1973 r. oraz jego rosnąca po tej wojnie izolacja na arenie międzynarodowej, nasiliły wśród amerykańskich Żydów obawy o bezpieczeństwo Izraela i w związku z tym centralną pozycję zajęła pamięć o holokauście. W typowym duchu, Novick zauważa: Sytuacja słabego i osamotnionego Izraela zaczęła się w przerażający sposób kojarzyć amerykańskim Żydom z położeniem europejskiego żydostwa sprzed trzydziestu lat [...] Zaczęło się wiec nie tylko mówić o holokauście, lecz stawało się to również coraz bardziej [sic] zinstytucjonalizowane.34
Prawda jest jednak taka, że Izrael był bliżej przepaści i poniósł o wiele więcej strat, pośrednich i bezpośrednich, podczas wojny w 1948 r. niż podczas wojny w roku 1973. To fakt, że mimo sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi Izrael utracił po wojnie w październiku 1973 r. sympatię na arenie międzynarodowej. Porównajmy to jednak do sytuacji z czasów wojny o Kanał Sueski w roku 1956. Izrael i amerykańskie organizacje żydowskie twierdziły, że w przeddzień inwazji na Synaj Egipt zagrażał istnieniu Izraela i że całkowite wycofanie się Izraela z Synaju naraziłoby na śmiertelne niebezpieczeństwo jego „żywotne interesy: przetrwanie Izraela jako państwa".35 Ale społeczność międzynarodowa pozostała niewzruszona. Opowiadając o swym wspaniałym wystąpieniu na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, Abba Eban ze smutkiem wspomina, że „choć przemówienie moje przyjęto długimi i rzęsistymi oklaskami, to jednak ogromna większość głosowała przeciwko nam".36
Stanowisko Stanów Zjednoczonych bardzo się do tej jednomyślności przyczyniło. Eisenhower nie tylko zmusił Izrael do wycofania się, lecz także poparcie amerykańskiego społeczeństwa dla Izraela „przerażająco spadło" (według historyka Petera Grose).37 Natomiast tuż po wojnie w 1973 r. Stany Zjednoczone udzieliły Izraelowi ogromnej pomocy wojskowej, o wiele większej niż w czterech poprzednich latach łącznie, a amerykańskie społeczeństwo zdecydowanie poparło Izrael.38 To właśnie wtedy „zaczęto w Ameryce mówić o holokauście", choć Izrael był znacznie mniej osamotniony niż w roku 1956.
„Przedsiębiorstwo holokaust" wysunęło się na czołową pozycję nie dlatego, że doświadczone przez Izrael nieoczekiwane niepowodzenia podczas wojny w październiku 1973 r. i zepchnięcie go po tej wojnie do statusu pariasa ożywiło wspomnienia o „ostatecznym rozwiązaniu". Należy raczej przypuszczać, że to imponujące militarne wyczyny Sadata podczas wojny w 1973 r. przekonały polityczne elity Stanów Zjednoczonych i Izraela do nieuchronności dyplomatycznego uregulowania konfliktu z Egiptem, w tym zwrócenia mu ziem zajętych w czerwcu 1967 r. „Przedsiębiorstwo holokaust" podniosło więc normy wydajności, by wzmocnić negocjacyjną pozycję Izraela. Najważniejsze zaś jest w tym to, że po wojnie w 1973 r. Izrael nie był izolowany przez Stany Zjednoczone: wszystko rozegrało się w ramach amerykańsko-izraelskiego sojuszu, który pozostał nienaruszony.39
Dokumenty historyczne wskazują niezbicie, że gdyby Izrael został rzeczywiście osamotniony po wojnie w 1973 r., to żydowskie elity w Ameryce nie pamiętałyby o hitlerowskim holokauście, tak jak miało to miejsce po wojnach w roku 1948 i 1956. Novick dostarcza dodatkowych wyjas,’nień, które są nawet jeszcze mniej przekonujące. Cytując, na przykład, opinie religijnych żydowskich uczonych, sugeruje on, że „wojna sześciodniowa przyczyniła się do powstania ludowych wierzeń o holokauście i zbawieniu". „Światłość" zwycięstwa w czerwcu 1967 r. odkupiła „mrok" hitlerowskiego ludobójstwa: „podarowała Bogu drugą szansę". Holokaust mógł pojawić się w amerykańskim życiu dopiero po czerwcu 1967 r., ponieważ „eksterminacja europejskich Żydów dotarła, jeśli nie do szczęśliwego, to przynajmniej do znośnego końca". Ogólnie jednak obowiązująca wśród Żydów wykładnia mówi, że to nie wojna sześciodniowa, lecz powstanie Izraela było odkupieniem. Dlaczego więc holokaust musiał czekać na powtórne odkupienie? Novick utrzymuje, że „wizerunek Żydów jako bohaterów wojennych" w czasie wojny sześciodniowej „usunął w cień stereotyp Żydów jako słabych i pasywnych ofiar, który [...] wcześniej uniemożliwiał Żydom dyskusję o holokauście".40 Jednak — ze względu na oczywistą odwagę Izraelczyków — to wojnę w 1948 r. należy uznać za „pięć minut" Izraela. To również „śmiała" i „wspaniała" stugodzinna kampania Moshe Dayana na Synaj w 1956 r. ułatwiła błyskawiczne zwycięstwo w czerwcu 1967 r. Dlaczego więc amerykańscy Żydzi potrzebowali dopiero wojny sześciodniowej, aby „wymazać ten stereotyp"? Podjęta przez Novicka próba wyjaśnienia przyczyn instrumentalizacji hitlerowskiego holokaustu przez żydowskie elity w Ameryce nie jest przekonująca.
Zwróćmy uwagę na następujące fragmenty: W miarę jak żydowscy przywódcy w Ameryce usiłowali zrozumieć przyczynę izolacji i słabości Izraela — co pomogłoby w znalezieniu lekarstwa— największym poparciem zaczęła się cieszyć teza, że zanikanie pamięci o hitlerowskich zbrodniach przeciwko Żydom i pojawienie się pokolenia nic nie wiedzącego o holokauście spowodowało utratę przez Izrael poparcia, którym dotąd się cieszył. [...]
Choć żydowscy przywódcy w Ameryce nie mogli zmienić niedawnego przebiegu wydarzeń na Bliskim Wschodzie i mieli niewielki wpływ na jego przyszłość, to jednak mogli spowodować ożywienie wspomnień o holokauście. Dlatego też wyjaśnienie o „zanikaniu pamięci" stanowiło punkt wyjścia do podjęcia działania.41 Dlaczego wyjaśnianie kłopotliwego położenia Izraela po 1967 r. „zanikaniem pamięci" „zaczęło się cieszyć największą akceptacją"? Przecież była to najmniej prawdopodobna wersja. Sam Novick dostarcza wielu dowodów na to, że poparcie, jakim początkowo cieszył się Izrael, miało niewiele wspólnego z „pamięcią o hitlerowskich zbrodniach" i ze pamięć ta zblakła na długo przed jego międzynarodową utratą.42
Dlaczego żydowskie elity mały „niewielki wpływ" na przyszłość Izraela? Przecież kontrolowały potężną sieć organizacji. Dlaczego „ożywienie pamięci o holokauście" było jedynym punktem programu działania? Dlaczego nie poparto zgodnych międzynarodowych apeli o wycofanie się Izraela z terytoriów okupowanych po wojnie sześciodniowej oraz „sprawiedliwego i trwałego pokoju" miedzy Izraelem i jego arabskimi sąsiadami (rezolucja ONZ nr 242)? Bardziej logiczne, choć mniej wygodne wyjaśnienie sprowadza się do tego, że żydowskie elity w Ameryce pamiętały przed czerwcem 1967 r. o hitlerowskim holokauście tylko wtedy, gdy było to korzystne politycznie. Ich nowy klient, Izrael, zbił kapitał na hitlerowskim holokauście podczas procesu Eichmanna.43
Idąc za przykładem Izraela, amerykańskie organizacje żydowskie wykorzystały hitlerowski holokaust po wojnie sześciodniowej. Po pewnych ideologicznych przeróbkach holokaust okazał się idealną bronią do odpierania krytyki wobec Izraela. Nieco dalej zilustruję to przykładami. Tu zaś wypada podkreślić, że dla żydowskich elit w Ameryce holokaust pełnił taką samą rolę jak Izrael: kolejnego bezcennego atutu w grze o władzę. Jawne okazywanie zainteresowania pamięcią o holokauście było tak samo sprytnym posunięciem, jak jawne okazywanie zainteresowania losem Izraela.44 Toteż amerykańskie organizacje żydowskie szybko wybaczyły i zapomniały Ronaldowi Reaganowi jego szalone oświadczenie, złożone w 1985 r. na cmentarzu w Bitburgu, że pochowani na nim niemieccy żołnierze (w tym członkowie Waffen SS) byli „tak samo ofiarami nazizmu jak ofiary obozów koncentracyjnych".
W roku 1988 Reagan został za „niezachwiane poparcie dla Izraela" uhonorowany nagrodą „Filantropa Roku" przez Centrum Szymona Wiesenthala, jedną z najbardziej prestiżowych instytucji zajmujących się holokaustem. A w 1994 r. proizraelska ADL przyznała mu nagrodę „Pochodnia Wolności".45
Natomiast nie zapomniano i nie wybaczono równie szybko pastorowi Jesse Jacksonowi gniewnej uwagi z 1979 r., że „ma powyżej uszu słuchania o holokauście". Ataki amerykańskich elit żydowskich na Jacksona nigdy nie ustały, choć nie tyle za jego „antysemickie uwagi", co za „nagłaśnianie stanowiska Palestyńczyków".46 W przypadku Jacksona działał bowiem jeszcze jeden czynnik: reprezentował on wyborców, z którymi amerykańskie organizacje żydowskie miały na pieńku już od końca lat sześćdziesiątych. Również w tych konfliktach holokaust okazał się skuteczną bronią ideologiczną. To nie rzekoma słabość i izolacja Izraela ani też strach przed „powtórnym holokaustem", lecz jego ewidentna siła i jego strategiczny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi doprowadziły do rozkręcenia przez żydowskie elity po czerwcu 1967 r. „przedsiębiorstwa holokaust".
Novick mimo woli dostarcza niezbitych dowodów na poparcie tej tezy. By dowieść, że to względy polityczne, a nie hitlerowskie „ostateczne rozwiązanie" określiły amerykańską politykę wobec Izraela, Novick pisze: Przez pierwszych dwadzieścia pięć lat po wojnie, gdy holokaust był jeszcze świeżym wspomnieniem dla amerykańskich przywódców, poparcie Stanów Zjednoczonych dla Izraela było znikome... Amerykańska pomoc zmieniła się ze strużki w powódź nie wtedy, gdy postrzegano Izrael jako słaby i uległy, lecz po zademonstrowaniu przezeń siły podczas wojny sześciodniowej.47 Argument ten w takim samym stopniu dotyczy żydowskich elit w Ameryce. Istnieją również wewnętrzne przyczyny powstania „przedsiębiorstwa holokaust". Obiegowe interpretacje wskazują, z jednej strony, na niedawne wykształcenie się „polityki tożsamościowej", a z drugiej, „kultury wiktymizacji". Ostatecznie przecież, każda próba znalezienia tożsamości narodowej osadzona była w jakiejś historii ucisku. Żydzi też szukali swej narodowej tożsamości w holokauście.
Co ciekawe, wśród grup eksponujących swój status ofiar, w tym Murzynów, Latynosów, Indian, kobiet, homoseksualistów i lesbijek, tylko Żydzi nie są dyskryminowani w amerykańskim społeczeństwie. W istocie, moda na poszukiwanie tożsamości i holokaust przyjęła się wśród amerykańskich Żydów nie dlatego, że są ofiarami, lecz dlatego, że nimi nie są.
Wraz z szybkim zniknięciem antysemickich barier po II wojnie światowej, Żydzi zaczęli się w Stanach Zjednoczonych wyróżniać. Według Lipseta i Raaba, średnie zarobki Żydów są niemal dwukrotnie wyższe niż nie-Żydów; szesnastu z czterdziestu najbogatszych Amerykanów to Żydzi; 40 proc. amerykańskich laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie nauki i ekonomii to Żydzi, podobnie jak 20 proc. profesorów na czołowych uczelniach; Żydzi stanowią też 40 proc. wspólników w głównych kancelariach prawniczych w Nowym Jorku i Waszyngtonie.
Wyliczankę tą można by ciągnąć długo.48 Żydowskie pochodzenie nie tylko nie przeszkadzało w osiągnięciu sukcesu, ale stało się wręcz jego ukoronowaniem. Tak jak wielu Żydów dystansowało się od Izraela, gdy był niewygodnym balastem, a potem nawróciło się na syjonizm, gdy stał się sprzymierzeńcem Ameryki, tak też wielu dystansowało się od swego pochodzenia, gdy było ono niewygodnym balastem, a potem nawróciło się na żydostwo, gdy stało się ono atutem. Historia sukcesów amerykańskich Żydów ugruntowała trzon — być może jedyny — dogmatu ich nowo nabytej tożsamości jako Żydów. Bo któż ośmielałby się odtąd wątpić, że Żydzi są narodem „wybranym"? Charles Silberman, sam ponownie nawrócony na żydostwo, otwarcie przyznaje w swej książce A Certain people: „Żydzi nie byliby ludźmi z krwi i kości, gdyby wyzbyli się mniemania o swej wyższości" i „amerykańskim Żydom jest niezwykle trudno pozbyć się przekonania o swej wyższości, żeby się nawet nie wiadomo jak starali".
Według pisarza Philipa Rotha, żydowskie dziecko w Ameryce nie dziedziczy ani zbioru praw, ani zbioru nauk, ani języka, ani nawet Boga [...], lecz określony rodzaj psychiki, którą da się streścić w trzech słowach: „Żydzi są lepsi".49 Jak więc wyraźnie widać, holokaust był negatywną wersją ich chełpliwego, materialnego sukcesu, bo posłużył do potwierdzenia tezy, że Żydzi są narodem „wybranym". Z nadejściem lat siedemdziesiątych antysemityzm nie odgrywał już istotniejszej roli w amerykańskim życiu publicznym.
Niemniej jednak żydowscy przywódcy zaczęli bić na alarm, że amerykańskim Żydom zagraża „nowa fala antysemityzmu".50 Do głównych na to dowodów, przytoczonych w głośnym raporcie ADL (dedykowanym „tym, co zginęli, ponieważ byli Żydami") zaliczał się, gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, wystawiony na Broadwayu musical Jesus Christ Superstar oraz kontrkulturowy brukowiec, który przedstawił Henry'ego Kissingera jako lizusa i pochlebcę, tchórza, łajdaka, sługusa, tyrana, karierowicza, wrednego manipulatora, snoba, pozbawionego wszelkich zasad łowcę posad.51
Ta udawana histeria na tle nowej fali antysemityzmu służyła amerykańskim organizacjom żydowskim do różnorakich celów. Reklamowała Izrael jako ostateczne schronienie, gdyby amerykańscy Żydzi takiego potrzebowali. Co więcej jednak, apele walczących rzekomo z antysemityzmem żydowskich organizacji o dotacje pieniężne coraz bardziej trafiały do przekonania. Jak zauważył Sartre, „Antysemita znajduje się w niedogodnym położeniu, gdyż koniecznie potrzebuje wroga, którego pragnie zniszczyć".52 W przypadku tych organizacji mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Toteż przy niedostatku antysemityzmu doszło w ostatnich latach do zażartej rywalizacji między głównymi żydowskimi organizacjami „broniącymi" Żydów — szczególnie między ADL a Centrum Szymona Wiesenthala.53 Nawiasem mówiąc, również w przypadku zbiórki funduszy rzekome niebezpieczeństwo grożące Izraelowi służy podobnemu celowi.
Ogólnie poważany izraelski dziennikarz Danny Rubinstein relacjonował po powrocie z podróży do Stanów Zjednoczonych co następuje: Zdaniem większości przedstawicieli żydowskiego establishmentu najważniejsze jest nieustanne podkreślanie zewnętrznych zagrożeń dla Izraela... Żydowski establishment w Ameryce potrzebuje Izraela wyłącznie w charakterze ofiary ataków okrutnych Arabów. Dla takiego Izraela można zdobyć poparcie, sponsorów, pieniądze... Wszyscy znają oficjalną sumę funduszy zebranych w Ameryce przez United Jewish Appeal, których odbiorcą ma być Izrael, ale też powszechnie wiadomo, że niemal połowa tej sumy wcale nie trafia do Izraela, lecz do żydowskich instytucji w Ameryce. Czy można sobie wyobrazić większy cynizm? Jak dalej wyjaśnię, eksploatacja „potrzebujących ofiar holokaustu" przez „przedsiębiorstwo holokaust" jest najnowszym i bodaj najbardziej obrzydliwym przejawem tego cynizmu.54
Główny skryty motyw bicia na alarm z powodu „nowej fali antysemityzmu" leży jednak gdzie indziej. Odnoszący coraz większe materialne sukcesy amerykańscy Żydzi zaczęli wyraźnie dryfować na prawo. I choć wciąż pozostają bliżej lewej strony centrum w takich obyczajowych kwestiach jak etyka seksualna czy aborcja, to w przypadku polityki i gospodarki Żydzi stają się coraz bardziej konserwatywni.55 Temu zwrotowi w prawo towarzyszył jednocześnie zwrot do wewnątrz, w miarę jak zapomniawszy o swoich poprzednich, ubogich sojusznikach Żydzi zaczęli przeznaczać coraz więcej zasobów wyłącznie na własne potrzeby.
Taka zmiana orientacji stała się szczególnie widoczna w przypadku narastających napięć między amerykańskimi Żydami a Murzynami.56 Wielu Żydów, tradycyjnie sprzymierzonych z Murzynami przeciwko dyskryminacji klasowej w Stanach Zjednoczonych, zerwało z sojuszem na rzecz praw obywatelskich pod koniec lat sześćdziesiątych, gdy, jak zauważa Jonathan Kaufman, cele ruchu na rzecz praw obywatelskich zaczęły ulegać zmianie — z żądań o równouprawnienie polityczne i prawne na żądania o równouprawnienie ekonomiczne.
Podobnie wspomina Cheryl Greenberg: Gdy ruch na rzecz praw obywatelskich przesunął się na północ, do dzielnic zamieszkałych przez liberalnych Żydów, kwestia integracji nabrała innego charakteru. Zainteresowani teraz raczej względami klasowymi niż rasowymi, Żydzi wynieśli się na przedmieścia tak samo szybko jak biali chrześcijanie, aby uniknąć, jak to określali, pogorszenia się poziomu w ich szkołach i warunków życia w ich dzielnicach. Pamiętnym punktem kulminacyjnym stał się długotrwały strajk nowojorskich nauczycieli w roku 1968, w czasie którego zdominowany przez Żydów związek zawodowy wystąpił przeciwko murzyńskim działaczom społecznym, walczącym o nadzór nad podupadającymi szkołami.
Relacje z tego strajku często odwołują się o skrajnego antysemityzmu. Mniej się jednak pamięta o erupcji żydowskiego rasizmu- tuż pod powierzchnią, na krótko przed strajkiem. Natomiast później żydowscy publicyści i organizacje odgrywali aktywną rolę w działaniach na rzecz likwidacji programów zawierających preferencje dla mniejszości etnicznych. Podczas kluczowych rozpraw Sądu Najwyższego w sprawach Defunisa (1974) i Bakke (1978) organizacje AJC, ADL i American Jewish Congress zgodnie złożyły wnioski o rozstrzygnięcie polubowne, które stało w sprzeczności z preferencyjnym programem, odzwierciedlając tym samym nastroje żydowskiej społeczności.57
Agresywnie broniąc swych interesów zbiorowych i klasowych, elity żydowskie przykleiły metkę antysemityzmu wszystkim sprzeciwiającym się ich nowej konserwatywnej polityce. Toteż przewodniczący ADL Nathan Perlmutter utrzymywał, że „prawdziwy antysemityzm" w Ameryce składa się z takich „podkupujących żydowskie interesy" inicjatyw politycznych, jak programy preferencji dla mniejszości etnicznych, redukcja wydatków na obronę, neo-izolacjonizm, sprzeciw wobec energetyki atomowej czy nawet reforma systemu wyborczego.58
Holokaust zaczął odgrywać w tej ideologicznej ofensywie kluczową rolę. To oczywiste, że przywoływanie wspomnień o historycznych prześladowaniach miało na celu odpieranie współczesnej krytyki. Żydzi mogli nawet wskazywać na „system preferencyjnych punktów" dla członków mniejszości etnicznych, który nie sprzyjał im w przeszłości, jako na powód przeciwstawiania się preferencyjnym programom. Ale poza tym zrąb holokaustu polegał na sprowadzaniu antysemityzmu do całkowicie irracjonalnej nienawiści gojów wobec Żydów. Wykluczało to możliwość wyniknięcia jakichkolwiek urazów wobec Żydów z realnego konfliktu interesów (więcej na ten temat w dalszej części książki).
Odwoływanie się do holokaustu służyło więc pozbawianiu racji bytu wszelkiej krytyki Żydów: taka krytyka mogła wypływać wyłącznie z patologicznej nienawiści. Tak jak organizacje żydowskie przypomniały sobie o holokauście, gdy Izrael osiągnął szczyt swej potęgi, tak też przypomniały sobie o holokauście, gdy szczyty osiągnęła potęga Żydów w Ameryce. Stworzono natomiast pozory, że tu i tam Żydom nieuchronnie grozi „ponowny holokaust". Dzięki temu amerykańskie elity żydowskie mogły przybierać heroiczne pozy, parając się jednocześnie podłym zastraszaniem innych. Norman Podhoretz, na przykład, wskazywał na podjęte przez Żydów po wojnie sześciodniowej nowe postanowienie przeciwstawiania się każdemu, kto w jakikolwiek sposób, w jakimkolwiek stopniu i z jakiegokolwiek powodu usiłuje wyrządzić nam krzywdę. [...] Od tej pory nie będziemy ustępować.59
I tak jak uzbrojeni po zęby przez Stany Zjednoczone Izraelczycy odważnie „usadzili" niesfornych Palestyńczyków, tak też amerykańscy Żydzi odważnie „usadzili" niesfornych Murzynów. Pomiatanie tymi, którzy najmniej potrafią się bronić: oto istota odzyskanej przez amerykańskie organizacje żydowskie odwagi.
Post został pochwalony 0 razy |
|